poniedziałek, 26 grudnia 2011

Koty za płoty i śliwki robaczywki

Jak bora kocham, pójdę na jakiś kurs informatyczny, bo żeby człowiek bez zbędnych komplikacji nie mógł głupiego bloga założyć, to o pomstę do siedmiu piekieł woła. No, ale mimo kłód, rzucanych mi przez technikę pod nogi – OTOM WAM JA. Zamierzam się tu na trochę zadomowić. Nie wiem na jak długo i nie wiem po co. Ot, taką mam fanaberię.

Ostatni dzień świąt, więc bardzo przykładam się do świątecznych obowiązków – nie robienia niczego i jedzenia. Chyba, że za ciężką pracę uznać oglądanie niezbyt mądrych filmów, czytanie absolutnie nie związanych ze studiami książek, albo udawanie, że gra się na gitarze. A propos gitary:



Czy słyszeliście coś równie cudnego? Nauczę się to grać! Chociażby miało to mnie kosztować magisterkę, palce i życie! Zamknę się w domu, stanę się no lifem i będę ćwiczyć i ćwiczyć i ćwiczyć… aż do zgonu! I tym optymistycznym akcentem zakańczam tę dziwaczną notkę powitalną.

2 komentarze:

  1. Kelly Family jest jak wirus - rozprzestrzenia się błyskawicznie i atakuje znienacka :D

    OdpowiedzUsuń