środa, 7 marca 2012

marcowo

W marcu jak w garncu - trochę dobrze, a trochę niedobrze. Raz ciepło, raz zimno. Raz wesoło innym razem depresyjnie. Wielki zamęt w pogodzie i we mnie. Odrobina nadziei, że będzie dobrze mieszka się z ogromem pewności, że nic dobrze nie będzie. Stara, znana bieda i tęsknota do czegoś, czego się nigdy nie miało.
Przyjdzie wiosna, zrobi się ciepło. Założę ukochane sukienki i będę się przechadzać nagimi stopami po rozgrzanej słońcem trawie. Znów zafarbuję włosy na ognistą czerwień, będę kolorować rzęsy i uśmiechać się wybielonymi zębami.
Będzie można nie martwić się o kurtkę, upchać szaliki w wielkim worku na strychu, a zamiast tego sprawić sobie słomiany kapelusz. Przyjdzie czas na orzechowe lody, wieczorne spacery, rower, górskie wycieczki i wypady nad jezioro. I będą burze - gwałtowne i piękne - i późne zachody słońca. Powietrze zapachnie kwiatami i świeżo skoszoną trawą zamiast węglem i dymem.
Napiszę pracę magisterską, skończę studia i oficjalnie będę człowiekiem z pełnym wyższym wykształceniem. Pewnie zrobię ten dawno wymyślony sobie kurs masażu. Zacznę szukać pracy - może gdzieś mnie przyjmą. W końcu będę miała swoje regularne pieniądze. Wyprowadzę się od rodziców i wreszcie pozbędę się ich, chociaż opiekuńczych i troskliwych, to jednak ograniczających skrzydeł nad sobą.
I jakoś w tej chwili nie mogłabym się cieszyć tym mniej.


1 komentarz: